Gomułka. Dyktatura ciemniaków

<p>Biografia Władysława Gomułki, jedynego I sekretarza KC PZPR, kt&oacute;ry chciał być samodzielnym politykiem. Jedynego, kt&oacute;ry m&oacute;gł być samodzielnym politykiem. Historia polityka, kt&oacute;ry &ndash; tak jak jego poprzednik i jego kolejni następcy &ndash; przegrał wszystko.<br /><br />Jeden z najbardziej paradoksalnych życiorys&oacute;w polskiego komunizmu. Absolwent sowieckiej &bdquo;Lenin&oacute;wki&rdquo;, członek partii bolszewickiej, wierny wyznawca stalinizmu, kt&oacute;ry w obecności Berii miał odwagę odm&oacute;wić samemu Stalinowi. Bierut zamknął go w więzieniu, a jego nazwisko padało na najważniejszych stalinowskich procesach w krajach bloku sowieckiego. W 1956 roku odprawił do Moskwy najpierw Chruszczowa, a p&oacute;źniej Rokossowskiego. Na placu Defilad słuchało go 400 tysięcy ludzi, więcej niż jakiegokolwiek polskiego polityka, nie wyłączając J&oacute;zefa Piłsudskiego. Przez moment miał nawet poparcie kardynała Wyszyńskiego, a niekt&oacute;rzy księża nazywali go Władysławem V.<br /><br />Gigantyczne poparcie narodu roztrwonił błyskawicznie, ale o to nie dbał. Coraz bardziej się staczał. Schlebiał antysemickim nastrojom, podżegał do &bdquo;bratniej pomocy&rdquo; w Czechosłowacji i był jednym z tych, kt&oacute;rzy pogrzebali szanse na zreformowanie socjalizmu. A p&oacute;źniej kazał strzelać do robotnik&oacute;w z Wybrzeża&hellip;<br />***<br />Władysław Gomułka m&oacute;gł trafić do panteonu najwybitniejszych w polskiej historii. Ale musiałby, nawet pozostając ideowym komunistą, uwolnić się od uległości wobec moskiewskich gensek&oacute;w. W październiku 1956 roku miał w ręku wszystkie karty. Entuzjazm milion&oacute;w Polak&oacute;w, poparcie Kościoła, więcej niż przychylność emigracji. Wierzono, że poprowadzi Polskę ku wolności, jeszcze ułomnej, ale jedynej, jaka była wtedy możliwa. Wystarczył mu rok, by tę wiarę i entuzjazm ludziom odebrać.<br /><br />Piotr Gajdziński, wytrawny biograf pezetpeerowskich sekretarzy, opisuje postać jednocześnie tragiczną i śmieszną. Człowieka miotającego się między wielkością i małością, depozytariusza największych nadziei Polak&oacute;w, kt&oacute;ry zakończył czas swoich rząd&oacute;w strzelaniem do robotnik&oacute;w. Gdyby m&oacute;gł przeczytać książkę o sobie, właśnie taką jak ta, być może zrozumiałby, jak wielką dostał od historii szansę i jak głupio ją zmarnował.<br />Mariusz Urbanek</p>

Legimi.pl