Życie na niby

<p>Lata okupacji hitlerowskiej spędziłem prawie bez przerwy w&nbsp;rodzinnym miasteczku Krzeszowicach, pod&oacute;wczas siedzibie generalnego gubernatora Hansa Franka, o&nbsp;&bdquo;zgermanizowanej&ldquo; ad hoc nazwie &mdash; Kressendorf. Po polsku znaczy to &mdash; Rzeżuchowo. Od rośliny i&nbsp;kwiatu rzeżuchy.</p> <p>Małe miasteczko, trochę mieszczańskie, trochę proletariackie, trochę jeszcze wiejskie, tuż przy granicy Rzeszy, było wyjątkowo dogodnym miejscem dla tzw. (dzisiaj) wyjazdu w&nbsp;teren. Wszystkie te lata były jednym wielkim wyjazdem w&nbsp;teren &mdash; swojego narodu, wojny, i&nbsp;teren historii. Wyjazdem, jakiego przed wojną nie zaznałby nigdy w&nbsp;tym wymiarze &oacute;wczesny asystent uniwersytetu, a&nbsp;już na pewno nigdy nie zazna powojenny profesor. Warunki codziennego życia, kt&oacute;re zawdzięczało się pod&oacute;wczas Rodzicom &mdash; niechaj te słowa będą dla Nich skromną odpłatą długu wdzięczności &mdash; tym bardziej sprzyjały dokładnemu wejściu we wsp&oacute;lne myśli i&nbsp;wsp&oacute;lne odczucia środowiska.</p>

Legimi.pl